Dar Sallaat - Profil gracza w Vallheru

- Mieszkaniec
Lokacja: Ardulith
Ostatnio widziana: Domy (około 21 godzin temu)
Fabularny
Wiek: 106
Poziom: 42
Immunitet: Posiada
Rasa: Człowiek
Klasa: Rzemieślnik
Płeć: Kobieta
Status: Żywa
Maksymalne PŻ: 235
Vallary: 0
Osiągnięcia: 20
Klan: Via Nocturna & Fairy Tale
Ranga w klanie:
Ostatnio zabity/a: –
Ostatnio zabita przez: –
Dar Sallaat – człowiek
Drobna, niewysoka z włosami koloru białego złota, patrząca na świat zielonymi oczami istota. Trudni się zielarstwem i wyrabianiem różnego rodzaju maści, kremów i innych specyfików leczniczych. Potrafi walczyć mieczem i doskonale strzela z łuku, ale stosuje zasadę “najpierw rozmawiaj, potem walcz”. Altruistka w każdym calu.
Miecz
prosty, jednoręczny ,głownia gładka i bez żadnych wzorów, jelec prosty krzyżowy, trzon okręcony skórą, głownia okrągła bez ozdób
Łuk
Krótki łuk płaski z leszczyny. Waga niecałe 300g, długość ok 130 cm
Nóż o zakrzywionym lekko czubku w kościanej oprawie (schowany w cholewce buta)
Płócienna torba:
-mały moździerz
-hubka i krzesiwo
-kilka rzemyków
-krótki, mały sztylet z inkrustowaną rękojeścią, zawinięty w czerwony aksamit
- kilka puzderek z maściami, najczęściej leczniczymi.
- kilka gałganków zmoczonych w oliwie i przytwierdzonych do małych patyczków
- igła z ciernia ( cztery rozmiary)
- dratwa
Po dwóch dniach spokojnego marszu, późnym popołudniem zatrzymali się nieopodal Lasu Przeklętych.
– Odpocznijmy porządnie, bo jutro czeka nas ciężka przepraw przez las – Cerweganom zeskoczył zwinnie z konia i zaczął ściągać juki.
– Ja rozpalę ogień, a potem razem z Ami przyrządzimy coś do jedzenia – Moranda przeciągnęła się mocno. Kiedy konie pasły się niedaleko, cała grupka skupiła się wkoło ogniska. Nad paleniskiem wisiał kociołek z potrawką z królika.
– Najedzmy się dzisiaj ciepłego, bo w lesie to tylko suchy prowiant – machnął głowa w stron gęstych drzew Uhlih.
– Dlaczego Las nazywa się Przeklęty? – spytał mag odbierając z rąk Morandy miskę z jedzeniem.
– W tym lesie działa potężna prastara magia – zaczął zaklinacz Derlin.
– I rządzi się swoimi prawami. Bywa pomocna i pozwala odnaleźć drogę zagubionym, karmi i daje schronienie potrzebującym, ale potrafi zamącić w głowie i odbierać zmysły, pozacierać ścieżki, zadusić korzeniami czy pędami, otruć smakowicie wyglądającym owocem. Do tego zamieszkują tu stworzenia, których nie znajdziesz nigdzie więcej.
– To prawda, strasznie dużo istot błąka się tu po śmierci. Rycerze Mroku Cienia tu przechodzą swoją inicjację po skończonej nauce. Z grupy Albruna tylko on przeżył – powiedział Kvanndil – ja sam ledwo wyszedłem cało ze starcia z drzewem, chciało mnie zadusić korzeniami jak spałem.
– Trzeba było nie palić ogniska z jego gałęzi – burknął Albrun.
– Trzeba było – westchnął drugi Rycerz.
Nagle dało się słyszeć charakterystyczne elektryczne trzeszczenie. Dźwięk taki wywoływało otwarcie się portalu.
– To gdzieś nie daleko – szepnął Uhlih – chwytając za swój łuk.
Dosłownie chwile potem, jakieś z dwadzieścia sążni dalej otworzył się portal i wyjechał z niego jeździec. Ale widać było, że ma straszny problem z wierzchowcem. Tamten rwał się strasznie, stawał dęba i toczył pianę z pyska. Jeździec w ostatniej chwili zeskoczył z konia, wyciągnął z przewieszonej przez plecy pochwy miecz i już miał się zamachnąć na rozwścieczone zwierzę, kiedy Albrun wykorzystując teleportację dopadł mężczyzny z furia w oczach i przewracając go na ziemię wycharczał
– Zarżnę cię, skurwysynu!
Było jeszcze prawie ciemno kiedy Ami obudziła się, z przekonaniem, że jest obserwowana. Przetarła zaspane oczy i rozejrzała się po śpiących towarzyszach. Uczucie zagrożenia potęgowało się z każdą chwilą. Wstała i przeszła kilka kroków w stronę gdzie otworzył się portal. Nie było go już prawie widać. Czarna mgła leniwie obejmowała go swoimi ramionami. Jak zmysłowa kochanka pieściła, głaskała, wypuszczała i znów zamykała w swych objęciach. Potem stała się bardziej porywcza, gwałtowna, zapalczywa i chciwa, aż w końcu połknęła go całkowicie. Przez chwilę zwolniła i kotłowała się powoli, by po chwili ruszyć w stronę Kapłanki. Dziewczyna ocknęła się i biegnąc w stronę towarzyszy zaczęła krzyczeć.
– Wstawajcie! Mgła zbliża się w naszą stronę – krzyczała i co chwilę odwracała się za siebie – Wstawajcie, musimy uciekać!–
Głos Ami obudził śpiących. Nikt nie zadawał zbędnych pytań , wstawali i pakowali się w pośpiechu.
– Mamy jednego konia mniej!– krzyknęła Morana – weź mojego rzuciła w stronę wojownika, ja pojadę z Kvaandilem – mówiąc to wskoczyła za plecy Rycerza i objęła go mocno.
– Czy ona nadciąga teraz szybciej czy mi się wydaje – czarodziej mocował się z klamrą popręgu i co chwilę patrzył na czarne kłębowisko.
– Na prawdę chcesz to teraz sprawdzać! – ryknął Cerweganom – do lasu , prędko!
– Jeśli nas dopadnie to nie mamy szans!– Derlin wrzasnął pędząc co koń wyskoczy.
Cała grupa jechała jak szalona w stronę lasu, ale ten zdawał się oddalać zamiast przybliżać.
– Co jest kurwa! – zaklął drugi wojownik.
– Prawie nas ma! – Uhil, stanął w strzemionach ,żeby lepiej widzieć kotłującą się nie opodal nich czarną ścianę. W głowach wszystkich dało się słyszeć głos Kapłanki.
– Otworzyłam portal do lasu, jest przed nami, ale nie wiem gdzie wylądujemy. Jedźcie za Albrunem. – Dziewiątka jeźdźców w ostatniej chwili przejechała przez portal nim ten się zatrzasnął. Mgła zawrzała jakby z wściekłości i zawróciła.
– Ktoś nas obserwuje – Cerweganom powiedział do współtowarzyszy.
– Tak i to od dłuższego czasu – Derlin rzucał ukradkowe spojrzenia na boki – czuję, że jest ich dużo ale nic nie widzę, psia jucha – zdenerwował się.
– Może zatrzymamy się i poszukamy jakichś śladów, tak nigdy reszty nie znajdziemy, nawet nie wiemy w którą stronę mamy jechać – Mag przetarł zmęczone oczy.
– A to właśnie wiemy. Kierujemy się na północny wschód do Gor. Jak nam ścieżka nie zniknie, to dotrzemy tam za cztery dni prosto jak po klindze. Prawda Albrunie? – Derlin popatrzył na Rycerza. Ten tylko skinął głową. Przez te wszystkie lata mieszkania z Ami, nauczył ją jak się wspinać, jak szukać śladów, jak znaleźć pożywienie i wodę, gdzie się schronić. Umiała o siebie zadbać, ale martwił się, że w tym lesie to nie będzie takie proste. Wyrzucał sobie, że nie oddał swojego konia drugiemu wojownikowi i nie pojechał z Kapłanką. Z zamyślenia wyrwał go wrzask wojownika. Cerweganom został ściągnięty z konia przez pnącze, które oplotło się wkoło jego kostki i teraz jak wąż pięło się coraz wyżej. Nie wiadomo skąd następne zielsko przypełzło i zabrało się za prawą rękę Feline. Ten rzucał się po ziemi i próbował jakoś się wyswobodzić ale bez rezultatu. Zaklinacz stał zupełnie bezużytecznie.
– Potrafię zaklinać bestie ale to…to jest jakaś... roślina – krzyczał. Mag próbował czaru ognia , żeby unieszkodliwić pędy, ale bał się, że poparzy towarzysza. Wyciągnął zza paska wąski sztylet i zaczął ją ciąć. Ta, jakby w odpowiedzi mocniej ścisnęła ofiarę i nowe odrosty nad pełzły i zaczęły owijać się wokół ciała Cerweganoma. Albrum rzucił się na ratunek i swoimi ostrymi biramami ciął jedną z właśnie owijających się łodyg, ta odpadła a Rycerz ryknął do Maga
– Pal to!! Pal jak leci!! –
I tak przez dobrych kilkanaście minut Albrun ciął, przecinał, odrzynał i rwał kolejne odnogi, a czarodziej palił je ogniem pilnując żeby nie trafić w wojownika. Zaklinacz złapał swój nóż i zaczął się szamotać z witką, która zaczęła się zakręcać niepostrzeżenie w koło grubego karku wojownika. Mężczyzna charczał i wywracał oczami, gdy ta zaciskała się coraz bardziej.
– Co za ustrojstwo jakieś, puść go paskudo – Derlin ciął, haratał i kaleczył roślinę sapiąc przy tym okropnie. Przestały pojawiać się nowe odrosty a te które jeszcze oplatały swoją ofiarę albo zostały podcinane albo same się wycofywały jakby wiedziały, że ta bitwę przegrały. Kiedy było po wszystkim czterech mężczyzn siedziało ciężko dysząc i ocierając pot z czoła. Feline kaszlał i spluwał ledwo łapiąc oddech.
– I tyle by było z naszej prostej drogi do Gor – warknął Rycerz
Czarne, ciężkie deszczowe chmury zawisły nad ziemią i zdawać by się mogło, że czekają tylko na odpowiedni moment, by dać upust swoim emocjom. Odległy grom i pojedyncze błyskawice zwiastowały piękne widowisko, jakie szykuje natura. Czarodziejka stała na balkonie i spod przymrużonych powiek spoglądała w niebo. Lekki jeszcze wiatr delikatnie i zmysłowo gładził jej długie, proste włosy koloru starej miedzi. Obejmował delikatnymi palcami jej odsłonięte ramiona i muskał bose stopy, pieszczotliwie i delikatnie. Uwielbiała to napięcie przed burzą, oczekiwanie na czyhający chaos i zamęt, który obiecywał spłukanie i oczyszczenie świata ze złych emocji i z obłudy, która ostatnio prym wiodła w jej życiu. Oślepiająca błyskawica i jednocześnie ogłuszający grzmot rozdarły grafitowe niebo na pół. Wiatr z delikatnego zalotnika przerodził się w jednej chwili w napastliwego kochanka, który swym zniecierpliwieniem porywał wszystko to czego mógł dosięgnąć. Elfka uśmiechnęła się lekko i weszła do środka swojej pracowni. Delikatnym skinieniem dłoni zapaliła lampy, porozstawiane po komnacie. Te jak posłuszne sługi rozpaliły się delikatnym, ciepłym blaskiem, rzucającym długie i spokojne cienie na regały z książkami i na blat roboczy wielkiego kamiennego stołu, zajmującego centralną część pomieszczenia. Czarodziejka obchodząc stół dookoła muskała palcami jego nierówną krawędź, rozkoszując się jego fakturą i chłodem. Kiedy się zatrzymała, jeszcze raz dość niechętnie spojrzała na leżącą starą, pożółkłą księgę. Od dłuższego już czasu próbowała odczytać jedno interesujące ją zaklęcie. Manusktypt był bardzo zniszczony i poplamiony. Miejscami litery stały się prawie nieczytelne, zamazane i roztarte jakby od częstego przesuwania po nich palcem. Błyskawice i grzmoty kolejno to przeplatały się ze sobą to tworzyły idealny duet w akompaniamencie wycia wiatru, który z każdą chwilą przybierał na sile. Wreszcie natura dała upust swojej potędze. Deszcz lunął z taką siłą jakby chciał w jednej chwili zatopić cały świat. Kobieta patrzyła jak za hipnotyzowana na ścianę deszczu, chłonąc zapach jedyny w swoim rodzaju, który pojawiał się tylko i wyłącznie przy tak destrukcyjnych wyładowaniach i ogromnej ilości wody. Ocknęła się dopiero kiedy kolejny mocny podmuch wiatru przyniósł mgiełkę lodowatych kropelek, które zachłannie oblepiły gołą skórę i przywarły do ubrania. Rzuciła jeszcze krótkie spojrzenie na zapis i jednym ruchem ręki zatrzasnęła księgę. Wyszła na balkon. Z twarzą zwrócona w stronę niszczycielskiej natury, chłonęła całą sobą błyskawice i grzmoty, poddawała się chłostaniu wichru, który próbował zerwać z niej szaty, wsłuchiwała w deszcz i próbowała zrozumieć jego mowę. Utożsamiała się z każdym gromem, każdą błyskawicą i porywem niszczycielskiego wiatru. Stojąc tak była jak huragan, jak orkan, jak sztorm, jak nawałnica. Wszystkie emocje które skrzętnie skrywała wybuchły w niej nie pohamowaną rządzą, teraz była wreszcie jednością z samą sobą i z naturą. Kiedy burza spuściła na tonie, grzmoty cichły i tylko nieliczne już błyskawice przeszywały nocne niebo, elfka wspięła się na kamienną balustradę. Spojrzała w dół. Wieża w której znajdowała się jej pracownia stała na uboczu miasta i górowała nad resztą budynków. W dole widziała tylko czarniejące w mroku gęstwiny drzew. Odwróciła się od świata tyłem , rozłożyła ręce i zamknęła oczy. Z ostatnim odległym już grzmotem rzuciła się w dół szepcząc przeczytaną formułę. Zanim dotknęła pierwszych liści nie było w niej już nic z kobiety. Nad koronami drzew wzbijał się czarny lśniący kruk z łatwością łapiący w skrzydła wiatr, powoli, bez wysiłku i zupełnie naturalnie, ostatnia myśl przeleciała przez umysł….wolność.
Siedział na gałęzi i czyścił sobie pióra. Wybrał jedną z wyższych daglezji, które rosły koło opuszczonej wierzy na uboczu miasta. Coś go ewidentnie do niej przyciągało. Robił co prawda dłuższe loty do innych siedzib ludzkich, a nawet raz wybrał się nad morze, gdzie spędził długie i piękne dni. Ale zawsze go jednak ciągnęło z powrotem w te okolice. Przekrzywił łebek patrząc ciekawie na kamienny balkon. Nigdy nie widział tam żadnego człowieka. Rozpostarł skrzydła, jakby chciał się przeciągnąć, potem złożył je nagle i poleciał w dół. Kiedy zbliżał się niebezpiecznie blisko koron innych drzew rozłożył skrzydła ponownie i złapawszy w nie wiatr, wzniósł się kołysany powiewami do góry. Zakręcił zgrabnie na lewym skrzydle i niespiesznie skierował się w stronę budowli. Wylądował miękko na balustradzie, potem zeskoczył niżej. Rozejrzał się ciekawie, po kamiennych płytach i powolutku podszedł do otwartych drzwi. Kiedy tylko przekroczył ich próg, porozstawiane w pomieszczeniu lampy rozżarzyły się delikatnie i nieśmiało, jakby chciały się upewnić czy na pewno im wolno. Wszędzie walały się zeschnięte liście nawiane przez wiatr, gdzieniegdzie leżały kartki zżółkłego pergaminu. Ptak podfrunął na kamienny blat i przysiadł na nim nieruchomo. Leżały na nim różnego rodzaju utensylia przydatne za równo magowi jak i alchemikowi. Kruk krocząc powoli wymijał lejki i bagietki, moździerze i tłuczki. Przeszedł obok wagi i porozkładanych odważników, minął słoje z różną zawartością. W centralnej części stołu, leżała bardzo stara i powycierana księga w skórzanej oprawie. Ptak zatrzymał się przed nią i zaczął się jej przyglądać. W małym umyśle pojawiały się to znikały obrazy kobiety, stojącej na balkonie podczas burzy. Piękna i blada twarz, długie mokre od deszczu włosy, gołe ramiona i stopy, ręce rozłożone na bok. Uczucie spadania i usta szepczące zaklęcie…Lampy w pomieszczeniu rozbłysły jasnym i jaskrawym blaskiem, zalewając całe pomieszczenie ciepłym żółto pomarańczowym światłem, potem jakby speszone swoim wybuchem przygasły, zostawiając na ścianach i suficie długie powłóczyste cienie. Wśród tych migotliwych cienie dało się zauważyć skuloną na blacie nagą kobietę. Elfka podniosła głowę i rozejrzała się po izbie. Potem wyciągnęła przed siebie ręce i z niedowierzaniem popatrzyła na swoje dłonie. Chwilę zajęło jej nim zrozumiała, że nie jest już ptakiem, tylko na powrót kobietą. Popatrzyła tęsknie na bezchmurne niebo, potem na leżącą księgę i uśmiechnęła się tajemniczo.
Najlepiej czytać słuchając.
https://www.youtube.com/watch?v=odZJMAy4JKE
Shenarah zatrzymała wierzchowca na niewielkim wzniesieniu. Popatrzyła w dół na rozległe pole bitwy. Opuściła zrezygnowana głowę i zsiadła z konia. Ten szarpnął łbem i cicho zarżał. Ona też to czuła. Obezwładniający odór śmierci unosił się nad doliną.
– Ćśśś maleńki, już dobrze…. już dobrze – szeptała uspokajająco głaszcząc delikatnie kasztanka po chrapach. Kiedy zwierzę uspokoiło się wystarczająco, przytuliła swoją głowę do jego pyska i powiedziała cicho.
– Zostań tutaj, ja muszę tam zejść… – poklepała go jeszcze po szyi i niespiesznie zaczęła schodzić w dól.
Dolina nie była zbyt duża, z trzech stron otaczał ją las, a ona sama łagodnie opadała do rozległego jeziora. Wyglądała dziwnie, bo na samym jej środku rosło drzewo, a właściwie tylko stało, bo nie było w nim nawet iskierki życia. Suche i powykręcane konary przywodziły na myśl zesztywniałe palce trupa, które zastygły w nienaturalnej pozie. Dziewczyna poprawiła swoją płócienną torbę w której miała bandaże, maści i inne utensylia przydatne w takim miejscu.
Nie była jedyna tutaj, przyjechała jak inni Kapłani, żeby opatrzyć rannych jeśli tacy są. Żeby zadecydować kto pierwszy otrzyma pomoc, a kto musi zaczekać. Szła powoli omijając zabitych i rozglądając się uważnie w poszukiwaniu jeszcze żywych.
Nie było to pierwsze jej pole bitwy. Od kiedy jako nastoletnia dziewczynka, wykazała się na tyle dużą empatią i uzdolnieniami w kierunku leczenia, została zabrana z domu rodzinnego i przekazana do Świątyni The Ageless Dominion. Tam Kapłani i Kapłanki uczyli młode adeptki, jak rozwijać swój dar, jak pogłębić, lub odblokować empatię na tyle, by móc pomagać cierpiącym. Uczyli zarówno zaklęć leczniczych, opatrywania i zszywania ran różnego rodzaju i składania połamanych kości. Dziewczyna przystanęła i rozejrzała się. Przeszła już dobry kawał drogi i jak do tej pory nie znalazła nikogo żywego. Do o koła leżały porozrzucane ciała ludzi, elfów, krasnoludów, hobbitów , orków i koni. Nienaturalne pozy i zastygłe na twarzach emocje, zgrozy, przerażenia, niedowierzania i zdziwienia, a czasami nawet ulgi. Patrzyła na powyginane tarcze, połamane piki i wyszczerbione miecze, na poodcinane części ciała i morze krwi, a wszędzie unosił się zapach śmierci, metaliczny, cierpki, drażniący i duszący. Odbierał radość, chęć do życia i działania, odbierał wolę przetrwania i zimnymi jak lód mackami oplątywał serce i cało, ciągnąc na dno rozpaczy i cierpienia.
Kapłanka wiedziała już, że nikt tu nie przeżył, nie było kogo leczyć, nie było komu pomagać, wszędzie leżały tylko cielesne skorupy i nic więcej. Jedyne co można tu było zrobić to wszystkich pochować, w jednym miejscu, w jednej mogile.
Shenarah podeszła wolno do martwego drzewa, zamknęła oczy i pozwoliła żeby łzy spływały swobodnie po jej policzkach, w dół i dalej wsiąkając w suche, wystające korzenie. Odwróciła się do pnia plecami i rozłożyła szeroko ręce, dłonie skierowała w stronę nieba, poruszając prawie niezauważalnie samymi tylko palcami.
Ziemia zadrżała delikatnie, mrowienie objęło całą dolinę, każdą pędź poplamionej krwią ziemi, każde źdźbło niestratowanej trawy. W miejscach gdzie leżały ciała, gleba zaczęła się rozstępować, tworząc w całej niecce pęknięcia niczym otwarte rany. Ziemia pochłaniała każde nieżyjące stworzenie, przyjmowała z wielkim szacunkiem i miłością, w głąb siebie. Kiedy już nic nie pozostało na powierzchni, ziemia zamknęła się cicho. Kapłanka odwróciła się z powrotem w stronę drzewa i położyła obie dłonie na pniu. Pieszcząc palcami suchą korę przesuwała ręce to w górę to w dół.
Najpierw korzenie ściemniały i odzyskały zdrowy wygląd. Potem kora zaczęła nabierać brązowego koloru, drzewo od dołu, aż po same końcówki gałęzi zaczęło budzić się do życia. Korona drzewa wypuszczała nowe listki i pędy, mieniąc się wszystkimi odcieniami zieleni. Kiedy Przemiana się dokonała, Kapłanka ponownie odwróciła się, uklękła i położyła dłonie na ziemi. Wszędzie tam gdzie jeszcze przed chwilą leżały ciała poległych rozkwitały niebieskie drobne kwiaty niezapominajek, składając hołd wszystkim zabitym w tej bezsensownej i niepotrzebnej bitwie.
« Poprzedni profil | Następny profil » |
Lista graczy | Osiągnięcia | Generator imion | Generator nazw miast | Generator rzutu kością
© 2023 Vallheru based on Vallheru Engine | Regulamin | Polityka prywatności